Maść nagietkowo-rumiankowa

Maść nagietkowo-rumiankowa



Jakiś czas temu robiłam macerat rumiankowy.  Dzisiaj przychodzę z przepisem na maść, która jest bardzo prosta w wykonaniu, niezwykle wydajna i starczy wam na parę miesięcy.

Możemy stosować ją:
- na bardzo suchą skórę
- spierzchnięte, wyszuszone usta latem i zimą
- na zajady, lliszaje
- pod oczy
- ukąszenia i ugryzienia
- do bardzo suchych dłoni oraz stóp

Składniki:
- 200 ml maceratu nagietkowo-rumiankowego, jak zrobić najdziesz tutaj
- 50 ml oleju makadamia/lnianego/konopnego
- 10 gram oleju palmowego/masła klarowanego/smalcu
- 20 gram masła shea
- 5 gram lanoliny
- szczypta kurkumy
- olejek eteryczny rumiankowy kilka kropli (można pominąć)
- 40 gram wosku pszczelego
- 3 kapsułki witaminy E
- szczypta alkoholu cetylowego 

Wykonanie:
Całość rozpuszczamy w kąpieli wodnej i przelewamy do czystych wyparzonych szklanych pojemników. Przechowujemy w lodówce, ewentualnie do bieżącego użycia małą ilość przelewamy do małego pojemniczka i nosimy ze sobą;) 









O Kombuczy słów kilka

O Kombuczy słów kilka

O tej azjatycko brzmiącej nazwie dowiedziałam się dość przypadkiem przy okazji przeglądania przepisów na jednym z moich ulubionych blogów Olga Smile. Lubię eksperymentować  w kuchni i szukać nowych rozwiązań a naturalne probiotyki są w bliskim kręgu moich zainteresowań;) Kombucza to nic innego jak grzyb który rośnie na herbacie i żywi się cukrem. Na początku zniechęciło mnie to, ze skądś tego grzybka musimy wziąć, można go kupić na allegro, olx albo dostać od znajomego.  Żadnej z tych opcji nie wykorzystałam, temat chyba nie jest aż tak rozpowszechniony żeby każdy hodował swojego grzyba w domu, a z kolei nie byłam aż tak przekonana żeby kupić grzybka w słoiku razem z płynem i czekać na dostawę od kuriera:) Jednak pewnego dnia, (robiąc ocet smakowy- do octu jabłkowego dodałam kwiaty dzikiego bzu) zauważyłam na powierzchni płynu dziwny nalot, na początku myślałam, że jest to pleśń, ale nie był to puszysty biały grzyb i nie miał charakterystycznego zapachu. Postanowiłam zostawić to ,,coś" w słoiku na kilka dni. Okazało się, że urosła mi Kombucha:) 


    ocet jabłkowy z kwiatami bzu i róży na którym urosła Kombucha



Mając niepasteryzowany ocet i dodając do niego ,,słodkie" kwiaty wytworzyła się kolonia dobrych bakterii i drożdży- matka octowa. Voila!  Dzieje się też tak, przy dobrym niepasteryzowanym, własnej roboty occie.
Ok grzybek to nie wszystko, żeby zrobić z niego użytek dla naszego organizmu, musimy  przefermentować herbatę aby nabrała właściwości naszego grzybka. Do tego potrzebujemy:


Składniki:
- grzybek kombucha
- 3 łyżki octu jabłkowego
- 3 litry herbaty
- 1 szklanka cukru

Wykonanie:
Zaparzyć mocną herbatę i posłodzić a następnie przestudzić. Do dużego słoja przelać delikatnie przestudzoną herbatę, dodać kombuchę i ocet  jabłkowy.
Czekamy ok 5-7 dni (trzymamy w ciemnym miejscu albo gdzie na blacie) i gotowe. Możemy codziennie próbować naszej Kombuchy i sprawdzać jak jej smak się zmienia, do momentu aż jest dla nas odpowiednia. Możemy ją później rozcieńczyć z wodą, przelać do butelek i trzymać w lodówce. Do herbaty możemy dodać owoce lub sok owocowy. Jeśli chodzi o herbatę to najlepiej robić ją na czarnej lub zielonej. Ja robiłam na czarnej, suszonej lawendzie i suszonych płatkach dzikiej róży.

Pleśń:
Aby zapobiec pleśni słoik oczywiście wyparzamy przed użyciem, górę i wnętrze słoika nacieramy octem jabłkowym. Jeśli mimo tego zauważymy pleśń lub nową kombuchę( tak ona się rozmnaża) z białym nalotem to należy ja delikatnie usunąć widelcem.
Kombucha jak wspomniałam rozmnaża się więc mamy mamę Kombuchę i jej dzieci, które możemy rozdać znajomym aby też zaczęli hodować grzybka lub rozmnożone grzybki włożyć do słoika z octem i przechowywać do momentu aż pozostałe grzybki będą już nie do użycia tz. duże, grube i sztywne.

 Grzybek w pełnej okazałośc ;)

Stary grzyb jest już na dole a nowy tworzy się u góry
 

Dominikana bez glutenu cz. II Punta Cana II

Dominikana bez glutenu cz. II Punta Cana II
cz. VI Punta Cana II
Po 2 tygodniach wspaniałej podróży po Dominikanie wróciliśmy do Punta Cany, gdzie mieliśmy lot powrotny. Zrobiliśmy zakup i spędziliśmy ,,ostatnią noc"  w miłym hotelu w bliskiej odległości do sklepów. Okolica jest bardzo przyjazna, hotele oraz pensjonaty położone w tej części wyglądają jak zamknięte osiedle domków jednorodzinnych. Bardzo polecamy dla rodzin z dziećmi. 

na śniadanie standardowo owoce

Uwielbiam chipsy, a z takim składem kocha, tylko juka, olej i sól
Sardynki w puszcze skład: sardynki, pomidory, sól

Następnego dnia na lotnisku okazało się, że nasz lot jest odwołany z powodu awarii (lot odbył się 3 dni później) i w związku z tym zabierają nas do hotelu, no tak ale czy będzie co jeść? A hotel prezentował się tak:





Część zewnętrzna z telebimem
 Hol hotelu Riu Palace prezentował się imponująco
Dalej stawiałam na proste dania, w większości sałatki które sobie sama komponowałam, grillowane mięso i owoce morza. Wszędzie trzeba było zachować ostrożność, np. obok sałaty był kuskus, który ktoś rozsypał szczypcami po sałacie ;( obok serów, bagietki, chleby, bułki itd.

Lunch w ciągu dnia- owoce, świeża sałatka i grillowana wieprzowina
Kolacja to grillowany tuńczyk, kompozycja warzyw oraz biały ryż
Sama skomponowałam sałatkę i dołożyłam ser oraz pomidory z bazylią
Śniadanie-czyli świeży sok owocowy, miksowany na miejscu oraz owoce
Wieczorne menu
Miłą odmianą od kuchni bufetowej były restauracje tematyczne, wybraliśmy się więc na grillowane owoce morze, homara z masłem a na przystawkę ceviche z limonką, ośmiornicą i krewetkami.

Grillowany homar polany masłem z grillowanymi warzywami
Hotel Riu Palace all inclusive to jedyny taki obiekt w którym byliśmy w ciągu naszego 2 tygodniowego pobytu. Czy warto? oceńcie sami. W mojej ocenie nie, ale była to miła odmiana na koniec naszej podróży. Czy wybrałabym takie wczasy w zamkniętym obiekcie? zdecydowanie nie ;) żadne hotelowe wygody i restaurację nie zastąpią tego co udało nam się zobaczyć podczas pozostałej części pobytu.

Bezglutenowa tarta króla Artura

Bezglutenowa tarta króla Artura




Pyszna i szybka w przygotowaniu tarta. Wykonuje się ją w dosłownie pół godziny, jest niezwykle sycąca, słodka i bogata w smaku. Przepis pochodzi ze strony natchniona.pl gdzie znajdziecie mnóstwo świetnych bezglutenowych przepisów. Ciasto zrobiłam dla kolegi Artura, udekorowałam świeżymi owocami co przypomina trochę koronę:) i tak powstała tarta króla Artura;)

Składniki:

Ciasto kruche
- 80 g mąki owsianej bezglutenowej
- 80 g mąki ryżowej
- 20 g mąki ziemniaczanej
- 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
-  60 ml syropu klonowego lub miodu
- 60 ml oleju 


Nadzienie
-  400 g daktyli
- 120 g oleju kokosowego
-  200 g orzeszków ziemnych z kawałkami orzechów
-  szczypta soli


Polewa

- 150 g gorzkiej czekolady
-  60-80 ml mleka roślinnego 

Wykonanie:

1. Składniki na kruchy spód mieszamy w misce na gładką masę a następnie rozkładamy na blaszce do tarty. 


2.Wylepiamy wszystko dokładnie i nakłuwamy widelcem. Pieczemy ok. 10-15 minut w temperaturze 180 stopni.
3. Daktyle namaczamy w cieplej wodzie. odcedzamy po ok. 20 minutach i blendujemy na gładką masę.

4. W między czasie roztapiamy w garnuszku resztę składników na nadzienie, po rozpuszczeniu mieszamy z daktylami i wylewamy na upieczoną, lekko przestudzoną tartę.

5. Składniki na polewę rozpuszczamy i polewamy wierzch tarty. Dekorujemy wedle upodobania lu od razu zjadamy ;)



Dominikana bez glutenu cz. V - Las Terrenas

Dominikana bez glutenu cz. V - Las Terrenas





Jestem w raju. To moja pierwsza myśl po przebudzeniu się w autobusie po 3 godzinach jazdy  z Santo Domingo. Dziękowałam w duchu Marcelo za to że polecił nam Las Terrenas. D
o Samany, gdzie chciałam zobaczyć wieloryby postanowiliśmy się przedostać miejscowymi busikami guagua. Podróż autobusem trwała około 3 h w klimatyzowanym autobusie, koniecznie ubierzcie się cieplej, bo w środku jest naprawdę ZIMNO.

Po wyjściu z autobusu taksówkarze  rzucili się na turystów ale i na miejscowych proponując podwózkę na motorze. Oczywiście odmówiliśmy, jesteśmy poszukiwaczami przygód, nie będziemy korzystać z wygód! Zdanie zmieniliśmy dość szybko gdy z ciężkimi plecakami chodziliśmy w 40 stopniowym upale szukając naszego noclegu. Ostatecznie skorzystaliśmy i z taksówki i z taxi na motorze! Tak, tutaj działa korporacja taxówkarzy na motorze, każdy taksówkarz ma kamizelkę odblaskową z numerkiem żeby łatwiej można było go znaleźć wśród innych motocyklistów.





Kierowca zatrzymał się sam i zapytał czy nie potrzebujemy podwózki, zabrał naszą dwójkę i 2 duże plecaki na jednym motorze. W samym Las Terrenas znalezienie domu naszego gospodarza nie było takie proste, samego gospodarza jak się później okazało też. Ale trud podróży wynagrodził nam nasz dom, tak dom który był cały dla nas z ogrodem i cudownym widokiem. Tak się złożyło, że nie mieliśmy żadnych współlokatorów a dom był ogromny, cudownie położony i w pięknym karaibskim stylu.

 Nasz nowy dom

 widok z tarasu


 mój osobisty ogrodowy koliber


Dobrą opcją przy przemieszczaniu się tutaj jest wynajęcia skutera i zwiedzanie okolicznych plaż samemu, ponieważ odległości mogą okazać się za duże. Tu znów uważajmy na ruch uliczny, w większości to motory, skutery, quady.


a do pracy jeździ się tak, po dzieci do i z przedszkola/szkoły też


ulice w Las Terrenas są jednokierunkowe a miasteczko zbudowane jest na zasadzie ósemki

   
     W miejscowości znajdziemy wiele barów, kawiarni, sklepów, targów owocowych,   targ rybny gdzie znajdziemy owoce morza, wielkie dorady, jeszcze większe kraby i ogromnee kalmary. Ceny podawane są za pół kilo czyli libre. Polecam jeśli macie dostęp do kuchni i możecie sami przyrządzić jedzenie. My zdecydowaliśmy się  na ryby, krewetki i langustynki.

 Mapa Las Terrenas z ważnymi punktami oraz miejsca jakie zobaczyliśmy








     
    Playa Bonita

    Czyli Piękna plaża, w rzeczy samej piękna długa pusta plaża, czuliśmy się tu bardzo dobrze, nie wyglądało to jak nad polskim morzem czy w hotelowym kurorcie (co zobaczycie później), tylko my i ocean.

mój zdobywca, palmy ;p








     Wodospad el Limon

  Któregoś dnia jadąc skuterem wzdłuż drogi zauważyliśmy tablicę do El Limon, zdecydowaliśmy się pojechać na miejsce. Po drodze miejscowy jadąc również na skuterze, zrównując się z nami na drodze zapytał czy chcemy wejść na wodospad, zgodnie pokiwaliśmy głową a nieznajomy zaproponował, że wskaże nam drogę, wyprzedził nas i prowadził, zaprowadził nas do swojego domu, zaproponował obiad i wycieczkę + konia. Cena oczywiście była absurdalna, droga nie była na tyle ciężka by trzeba było wjechać tam na koniu czy brać kaloszy, przez strumienie wystarczyło przejść na boso lub w wodoodpornych butach lub po prostu w butach. Zapłaciliśmy jedynie za parking i ruszyliśmy do wodospadu. Przydatna okazała się mapa w telefonie Maps.Me która działa bez Internetu i wskazała nam położenie wodospadu. Droga jest niezwykle malownicza i dzika, wejście na wodospad zajmuje około 1h czasu ale absolutnie warto. Jest to największy wodospad Dominikany i najpiękniejszy wodospad jaki dotąd widziałam.




Polecam kąpiel w jeziorku pod wodospadem, uwaga na kamienie pod wodą! Woda jest orzeźwiająca a podpływając pod sam wodospad widzimy cudownie soczystą zieloną roślinność po której spływają rozbijajże się krople wody. Ten widok zapamiętam do końca życia. Koniecznie wykąpcie się w jeziorku pod wodospadem, woda jest bardzo orzeźwiająca a podpływając pod sam wodospad możemy oglądać jak krople wody spływają po rosnących tam roślinach co daje niesamowite wrażenie. Uwaga na skały pod powierzchnią wody, pod żadnym pozorem nie skaczcie do wody, woda jest dość mętna i nie widać gdzie dokładnie znajdują się kamienie.


Samana


Kolejnego dnia udaliśmy się miejscowym gua gua do Samany, przystanki nie są opisane, trzeba pytać miejscowych, to zawsze pomaga. Dobrze jest nauczyć się podstaw hiszpańskiego:) Byliśmy w porze rozmnażania się wielorybów w zatoce, koniecznie chciałam to zobaczyć, tak samo jak na Saonę wycieczkę kupiliśmy dopiero na miejsc w porcie, płacąc połowę ceny  ok. 25 dolarów za osobę;) Widoki były niesamowite, gorąco polecam ;) W drodze powrotnej statek zacumował na 2 h na wyspę gdzie mogliśmy odpocząć. Resztę dnia spędziliśmy zwiedzając miejscowość.















Oprócz zwiedzania codziennie jeździliśmy na targ po świeże owoce i na miejscowe plaże. Targi zaznaczyłam na mapie na początku postu. Warto tutaj zaopatrywać się w owoce, są pyszne i tańsze niż w markecie czy przy targu rybnym. Nasze jedzenie na co dzień to jajka, ryż, warzywa, owoce i ryby z których komponowaliśmy własne posiłki. Ilość restauracji i barów oczywiście jest bardzo duża. Jeśli już zdecydujecie się na jakiś to w porze obiadowej ok 12 oraz kolacyjnej ok 19-20 na ulicach pieczone są kurczaki z rożna, zapach unosi się wszędzie więc łatwo będzie je znaleźć. Tym w większości zajadają się miejscowi, kurczakiem z ryżem i sałatką.












Ten ostatni tydzień to były prawdziwe wakacje, mogliśmy wypoczęci wracać do domu! Wakacje jednak przedłużyły się o parę dni ;) A dlaczego, o tym w ostatniej relacji z Dominikany już niedługo.
Copyright © 2016 Lavare me , Blogger